Szanowny czytelniku, 25 maja 2018 roku weszło w życie Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Potrzebujemy Twojej zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przechowywanych w plikach cookies. Po rozwinięciu szczegółów znajdziesz pełny zakres informacji na ten temat. Odsyłamy także do Polityki Prywatności.
Rozwiń szczegóły
Zwiń szczegóły
Zgadzam się na przechowywanie na urządzeniu, z którego korzystam tzw. plików cookies oraz na przetwarzanie moich danych osobowych pozostawianych w czasie korzystania przeze mnie ze stron internetowych lub serwisów oraz innych parametrów zapisywanych w plikach cookies w celach marketingowych, w tym na profilowanie i w celach analitycznych przez RADIO ELKA Sp. z o.o., Agencję Reklamową EL Sp. z o.o. oraz Zaufanych Partnerów.

Administratorzy danych / Podmioty którym powierzenie przetwarzania powierzono
  • Radio Elka Sp. z o.o. z siedzibą w Lesznie przy ul. Sienkiewicza 30a, 64-100 Leszno, wpisaną do rejestru przedsiębiorców prowadzonego przez Sąd Rejonowy w Poznaniu XXII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS: 0000235295
  • Agencja Reklamowa EL Sp. z o.o. z siedzibą w Lesznie przy ul. Sienkiewicza 30a, 64-100 Leszno, wpisaną do rejestru przedsiębiorców prowadzonego przez Sąd Rejonowy w Poznaniu XXII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS: 0000245793
  • Zaufani Partnerzy - lista tutaj

Cele przetwarzania danych
  • marketing, w tym profilowanie i cele analityczne
  • świadczenie usług drogą elektroniczną
  • dopasowanie treści stron internetowych do preferencji i zainteresowań
  • wykrywanie botów i nadużyć w usługach
  • pomiary statystyczne i udoskonalenie usług (cele analityczne)

Podstawy prawne przetwarzania danych
  • marketing, w tym profilowanie oraz cele analityczne - zgoda
  • świadczenie usług drogą elektroniczną - niezbędność danych do świadczenia usługi
  • pozostałe cele - uzasadniony interes administratora danych

Odbiorcy danych
Podmioty przetwarzające dane na zlecenie administratora danych, w tym Zaufani Partnerzy, agencje marketingowe oraz podmioty uprawnione do uzyskania danych na podstawie obowiązującego prawa.

Prawa osoby, której dane dotyczą
Przysługują Ci następujące prawa w związku z przetwarzaniem Twoich danych osobowych:
  • prawo dostępu do Twoich danych, w tym uzyskania kopii danych,
  • prawo żądania sprostowania danych,
  • prawo do usunięcia danych (w określonych sytuacjach),
  • prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego zajmującego się ochroną danych osobowych,
  • prawo do ograniczenia przetwarzania danych.
W zakresie w jakim Twoje dane są przetwarzane na podstawie zgody lub w ramach świadczonej usługi (dane są niezbędne w celu świadczenia usługi) możesz dodatkowo skorzystać z poniższych praw:
  • prawo do wycofania zgody w zakresie w jakim są przetwarzane na tej podstawie. Wycofanie zgody nie ma wpływu na zgodność z prawem przetwarzania, którego dokonano na podstawie zgody przed jej wycofaniem.
  • prawo do przenoszenia danych osobowych, tj. do otrzymania od administratora Twoich danych osobowych, w ustrukturyzowanym, powszechnie używanym formacie nadającym się do odczytu maszynowego.
W celu skorzystania z powyższych praw Radio Elka Sp. z o.o. udostępnia następujący kanały komunikacji:
  • forma pisemna
    Radio Elka, ul. Sienkiewicza 30a, 64-100 Leszno

Informacje dodatkowe
Więcej o zasadach przetwarzania danych w "Polityce prywatności" - tutaj
Później
ZGADZAM SIĘ
 
Wiadomości
Sport
Nie przegap
Nowe Galerie Foto
Ładowanie galerii zdjęć...
więcej...
14
Czerwca 2025
Sobota
Imieniny obchodzą:
Eliza, Justyna,
Walerian
Do końca roku 200 dni.

Teresa i Ryszard Baranowscy

Teresa i Ryszard Baranowscy

Kelnerka / dalej K /: Serdecznie witam państwa w restauracji "Wieniawa". Na dzisiejsze spotkanie przygotowaliśmy następujące dania: zakąski, makaron tagliatelle z sosem truflowym, krem z kurczęcia i zielonego ogórka. Danie główne to sandacz w sosie koperkowym z ryżem i na deser mrożony krem truskawkowy. Propozycja wina - Jacob's Creek Chardonnay 2003

Patrycja Wachońska / dalej P /: Kiedy i jak się poznaliście?

Teresa Baranowska / dalej T /: Poznaliśmy się w sytuacjach związanych z pracą mojego małżonka.

P: W szpitalu?

T: No.

P: W szpitalu, a więc romantycznie, czy też nie?

T: Z perspektywy czasu oceniając to romantycznie.

Ryszard Baranowski / dalej R /: No tak.

P: Historia jak z powieści romansowych?

T: Można powiedzieć, od pierwszego rzutu oka.

P: Od pierwszego wejrzenia.

R: Tak.

T: Od pierwszego wejrzenia.

P: Co to była za sytuacja?

T: Dla mnie ostry wyrostek, dla Ryszarda - ostry dyżur...

R: Cha, cha, cha, cha.

P: Długo pani leżała w szpitalu?

T: Tydzień. Na wyrostek dłużej się nie leży.

P: A potem? A potem już z górki?

T: My podejmujemy decyzje szybko, dlatego szybko podjęliśmy decyzję o wspólnym życiu, o wspólnym byciu.

R: Żona ma swoje określone cechy, które doceniam. Ja też mam swoje, które nie wiem, czy ona docenia.

T: Nie byłabym z tobą lat trzydzieści, gdybym ich tak bardzo nie ceniła.

R: W każdym razie, na pewno dobrze się uzupełniamy.

P: Jest pani odporna na stres?

T: Nie ukrywam, że są takie sytuacje, kiedy stres bierze górę. Człowiek to przeżywa i denerwuje się.

P: Jak pani sobie radzi w sytuacjach stresowych? Ma pani jakiś sposób?

T: Raczej nie mam metod, o których mogłabym powiedzieć, że praktykuję. Od pewnego czasu staram się głęboko oddychać, pomyśleć o czymś sympatycznym, miłym i brać się do dzieła.

P: Są na wsi, konie...?

T: To jest inna sprawa. Ja mówię o takim stresie, który rodzi się w określonym momencie. Natomiast dom na wsi, to jest forma relaksu, spędzania wolnego czasu, ale w dłuższym przedziale czasowym. W zasadzie mieszkamy na dwa domy. Zimą w mieście, a latem na wsi, więc trudno mówić, że wieś i konie to jest forma reakcji na stres.

P: Próbuję sobie wyobrazić, jak pani wygląda na koniu? Ubiera pani bryczesy, wysokie buty?

T: Bryczesy i wysokie buty, ale jazda na koniu jest dla mnie wyjątkowa sytuacją. Bardzo rzadko przemieszczam się na koniu. Wolę znacznie spokojniejszą formę realizacji - sanie i bryczki. Jest znacznie bezpieczniej i wygodniej. Na koniu raczej się wożę niż jeżdżę.

R: Ja też nie jeżdżę. Szanuję swoje kości, bo podobno z konia trzeba spaść. Ma się trochę lat i żal tych kości.

P: Czyli tylko dla przyjemności?

R: Też tylko w bryczce.

P: A bywały lata, że jeździł pan konno?

R: Nie, nigdy.

T: Mąż nie.

R: Chyba raz się przejechałem po okólniku, żona może dwa? W tym przypadku miedzy nami nie ma specjalnych różnic ilościowych.

P: Koniarze twierdzą, że przynajmniej raz w życiu z konia trzeba spaść, żeby wiedzieć, jak to jest.

T: Z pewnością tak, ale my zbyt późno w swoim życiu zainwestowaliśmy w hodowlę i posiadanie własnych koni, w związku z tym, to już nie był ten czas, żeby intensywnie jeździć. Ale... Wiele przyjemności jest z kontaktu z samym koniem, kiedy koński łeb opiera się na ramieniu, kiedy się można do konia przytulić. Koń to jest bardzo wdzięczne stworzenie, że można się nawet wypłakać.

P: Z tego co słyszę , konie to dla was wielka miłość, ale nie z uwagi na modę.

R: Nie.

T: Nigdy nie myśleliśmy w takich kategoriach.

P: Co trzeba zrobić, żeby dzieci pokochały konie?

T: Nasze dzieci zawsze chciały mieć konie.

R: Nikt ich nie zapalał do nich. Samo przyszło. W naturze to mają.

T: Kiedy wprowadziliśmy się na ul. Szczepanowskiego w domu był wysoki taras. Aśka była wtedy malutka i mówiła - mamo, jeszcze nam brakuje kucyka pod tarasem.

P: Posiadacie jeszcze inne zwierzęta?

T: Od tych najmniejszych w akwarium...

P: Rybeczki?

T: Rybeczki, koty, króliczki, kucyczki, koniczki... Pieski...W zasadzie wszystkie zwierzęta domowe, które są popularne. Są tu, w leszczyńskim gospodarstwie i tam, w smyczyńskim. W Smyczynie mamy wszystko z wyjątkiem wielkiego psa, bo jest tak jakoś niepolitycznie trzymać psa w klatce. Nie wyobrażam sobie tego. Zamykanie go w kojcu byłoby dla nas próbą sił, a trzymanie dużego psa na wolności jest niebezpieczne. Do naszych kucyków przychodzą dzieci z całej wsi, nie ma z tym problemu. My to akceptujemy. Nie wyobrażam sobie, żeby pies, nawet przyzwyczajony do dzieci, mógł któregoś dnia pogonić i pogryźć dziecko. Trzeba więc było dokonać wyboru.

P: Gdyby dzisiaj się pani zachorowała, to pozwoliłaby się pani zbadać mężowi?

T: Tak, chyba, że trzeba byłoby zasięgnąć jakiejś specjalistycznej porady, ale i tak pierwsza konsultacja byłaby w domu. Nie miałam dotąd problemów zdrowotnych, nie mogę więc mówić o jakiś skomplikowanych badaniach specjalistycznych poza tym obszarem, w którym my funkcjonujemy. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie nic złego mnie nie dotknie, ale dla całej rodziny i dla mnie Ryszard jest wyrocznią.

P: Więc, jak ma pani zgagę, to radzi się pani męża?

T: Ja nie mam zgagi w związku z tym, nie muszę się radzić.

P: Jeśli panu coś dolega, to kogo pan się radzi?

R: Siebie. Głównie siebie.

P: I to działa?

R: Dotąd działało. Zobaczymy, co będzie dalej.

T: Słyszałam, że ryby to jedno z pani ulubionych dań? Oczywiście poza sałatką z tuńczyka.

T: Nie wiem, kto takie rzeczy opowiada. Ja nie przepadam za rybami. Ryby, to ulubione danie mojego męża, a dla mnie to obowiązek kuchenny. Jeśli głowa tego domu lubi ryby, to szyja tego domu, niestety, musi te ryby przygotowywać.

P: Ale sałatkę z tuńczyka przygotowuje pani?

T: Ja wiele dań rybnych preparuję dlatego, że Ryszard uwielbia ryby, Mateusz też lubi ryby, Paweł - syn lubi ryby, dlatego dość często u nas w menu ryby się pojawiają i przygotowuję je w różnej formie, a sałatkę z tuńczyka też robię.

P: Nie ma więc problemu z pierwszą pomocą w przypadku utknięcia ości? Poradzi pan od razu.

R: Najpierw uczę, jak rybę rozbierać, by te ości pokonać.

P: To jak się to robi?

R: Mam takie sposoby. Musielibyśmy mieć tutaj rybę, to wówczas pokazałbym pani, jak się to robi. Krótko mówiąc, przyglądam się anatomii, wiem, jak się ości układają, potem odpowiednio trzeba to preparować widelcem, by wyłapać wszystkie ości.

P: A kiedy już ość utkwi w gardle, co pan wtedy zaleca?

R: Nie pamiętam w naszej rodzinie takiej sytuacji, natomiast wyciągam różne ciała obce u swoich pacjentów.

P: Ale niekoniecznie ości. Przejdźmy jednak do makaronu. Tu chyba żadnych ciał obcych nie będzie.

R: Wszystko miękkie.

T: Wygląda świetnie i pachnie wspaniale. Całą organizacją życia pozazawodowego w domu zajmuję się ja. Ryszard nigdy nie miał na to czasu, nie miał głowy i pamięci i w związku z tym , wszystkie imprezy towarzyskie, wyjazdy, spotkania - słowem wszystko, co jest związane z domem, a nie z pracą, to były moje zadania, moje obowiązki, moje prawa. Każdy odbiera to tak jak chce.

R: Nigdy nie jadam śniadań. Od wielu lat. Moje śniadanie to jest kubek mleka. Dzisiaj też tak było.

P: Szklankę, czy kubek mleka pije pan ze względów zdrowotnych?

R: Lubię mleko. Zostało mi to z czasów studiów. Pamiętam, że mój główny trzon żywienia był w barach mlecznych. Miałem stypendium, za które kupowałem w barach bony mleczne. Śniadania i kolacje właśnie tam się odbywały. Do dzisiaj, często w niedzielę, proszę żonę - zrób mi gorące mleko i chrupiącą bułkę z serem...

T: Żółtym.

R:...Żółtym serem z dziurkami.

P: Jak w czasach studenckich?

R: Tak.

T: Dokładnie tak.

R: Bardzo lubię.

P: Poleciłby pan innym osobom od rana taką metodę żywienia? Kiedyś była nawet kampania - pij będziesz wielki. Jak to ma się do pana?

R: Cha, cha, cha, cha...To jest dobre. Mleko polecam z tego powodu, ze zawiera dużo wapnia.

T: Pijemy sporo mleka, jadamy dużo jogurtów. W lodówce jest zawsze jogurt, żółty ser, jakieś białe sery. Sporo się ich spożywa u nas w domu.

P: Pani o tym pamięta, czy gosposia?

T: Generalnie zaopatrzenie robię sama. Pani, która prowadzi nam dom robi codzienne zakupy związane z potrzebami kuchennymi, a więc świeże warzywa, świeże wędliny, świeże mięsko, natomiast ja raz w tygodniu robię duże zakupy w hipermarkecie. Ładuje do bagażnika samochodu i mam spokój na cały tydzień.

P: Kto robi tzw. prace domowe, kuchenne?

T: Wszystko robię ja. Cały tydzień jestem zajęta zawodowo, więc nie pichcę i nie sprzątam, ale sobota to jest mój dzień, dlatego w ruch idzie kuchnia, piekarniki, palniki. Lubię gotować.

P: Interesowało mnie zawsze, czy taki jak pan mężczyzna, mający firmę, udziela się też w kuchni, przy pracach domowych?

R: Z przykrością stwierdzam, że nie, ale mówię z przykrością, bo kiedyś, raz po raz zdarzało mi się coś w kuchni zrobić zwłaszcza, kiedy żona jeszcze studiowała, czy robiła aplikacje i były dzieci, więc trzeba było coś przygotować. Miałem nadane, że to i to, tak i tak mam zrobić, ale pamiętam, jak zrobiłem kiedyś sos beszamelowy, to moje dzieci po trzykroć po dokładkę przychodziły...

P: Taki był dobry?

R: Taki był dobry. I nawet mnie samemu smakował.

T: A jesteś koneserem.

R: Ostatnio dostałem w prezencie na święta książkę kucharską, tematycznie związaną z okresem świąt, Wigilii, Nowego Roku. Przyznam, że chciałem choć jedną potrawę zrobić własnoręcznie.

P: Udało się?

R: Nie udało się. Pracowałem bardzo długo, tak się złożyło i nie zdążyłem.

T: W Wigilię było przykro, kiedy siedziałam już w kuchni, pitrasiłam, dom pachniał kapustą, grzybami, rybami, a Ryszard musiał iść do pracy, a tak bym z tobą tutaj został i po pichcił - mówił. Niestety, w przychodni czekało na niego dwudziestu pacjentów.

P: Gdyby ktoś zaproponował panu pomalowanie gabinetu w ekstrawaganckie barwy, zgodziłby się pan?

R: Jeśli by mnie nie drażniły? Lubię mieć jednak spokój, zwłaszcza w pracy. Od tego spokoju wiele zależy. W pracy nie lubię być ekscytowany. Jeśli jest się pod wpływem presji, choćby tych kolorów, takich krzyczących, wrzeszczących, to wtedy człowiek nie zachowuje spokoju ducha, równowagi, a to lekarzowi jest bardzo potrzebne.

P: Zachowuje pan spokój widząc kolejkę pacjentów przed gabinetem?

R: Właśnie nie. To przyspiesza moją pracę ...

P: Presja?

R: Presja. Dlatego, de facto, nie lubię kolejki.

P: Zapamiętuje pan pacjentów, bo przez przychodnie przewija się sporo ludzi. Setki, tysiące.

R: Zapamiętuję twarze, zapamiętuję schorzenia, może nie z detalami i nie wszystkie, ale w dużej mierze. Zdarza mi się, że po wielu latach po raz drugi przychodzi pacjent, a ja wiem, że on u mnie był. Wiem nawet, kiedy pracowałem w szpitalu, że leżał na sali nr 4, druga na lewo i jaki miał problem. Natomiast nie zapamiętuję nazwisk. Taki mam defekt.

P: Paweł, wasz syn, wybrał chirurgię?

R: Syn nie do końca podjął decyzję o wyborze tej specjalizacji. On wybrał specjalność zabiegową, tak się ją u nas nazywa. Czy to będzie chirurgia, czy ortopedia, czy urologia, czy jeszcze inna specjalność zabiegowa...

T: Ale z pewnością medycyna inwazyjna.

R: ... Ale specjalność zabiegowa. To czas pokaże.

P: Szkoda, że nie ma go wśród nas, bo zapytałabym go o wrażenia ze stażu w Stanach.

T: Wrócił z ogromem wrażeń. Spotkał się z medycyną nowoczesną, bardzo agresywną, niesłychanie skuteczną, bo przez dwa miesiące, które spędził w szpitalu w Cleveland, przy bardzo, bardzo ciężkich i skomplikowanych operacjach, ani jedna nie zakończyła się zejściem śmiertelnym. To jest wymiar efektywności i skuteczności tej medycyny chociaż, jak opowiadał, operowano takie nieprawdopodobne przypadki, że się w głowie nie mieści, że tacy młodzi pacjenci, a była to klinika chirurgii pediatrycznej, a więc pacjenci od zera do szesnastego roku życia, że tacy młodzi byli w takich bardzo ekstremalnych sytuacjach, a jednak udawało się uratować ich życie.

P: Jakie plany zawodowe ma syn? Pozostanie u państwa w klinice, w mieście, czy planuje wyjazd za granicę?

R: Paweł wiąże swoją przyszłość z Leszczyńskim Centrum Medycznym. Kiedy był w klasie maturalnej i nie miał jeszcze skrystalizowanego poglądu kim chce być, wtedy delikatnie podsunąłem mu myśl o medycynie, o zawodzie lekarza. Widzisz...

P: I złapał bakcyla.

R: Tak. Widzisz, tata tutaj tworzy firmę, będziesz mógł w niej pracować, a w dzisiejszych czasach, ludzie po studiach, często nie mają gdzie pracować. I takim sposobem leciutko go przekonałem.

T: Byliśmy na wspaniałym wyjeździe majowym...

K: Przepraszam, może sok, wodę dla pani?

T: Wodę mineralną proszę. ...Byliśmy na wspaniałym wyjeździe w maju, zwiedziliśmy Chorwację wzdłuż i wszerz i wtedy zapadła decyzja, że jeżeli nadal mamy rozwijać naszą firmę, to musimy robić to razem. I taka decyzja zapadła. Na pewno inaczej pracuje się w firmie rodzinnej, a inaczej w banku, ale lepiej czy gorzej, jedno jest pewne, mam więcej obowiązków. Co do tego nie mam już co do tego wątpliwości.

P: To też nie jest przypadek, że siedem dni, siedem miesięcy i siedem lat? Taki czas pracowała pani w banku.

T: Tak się złożyło. To były super szczęśliwe siódemki. Ja zawsze lubię, to co robię, obojętnie na jakim stanowisku się znajduję i dotąd nie miałam miejsca pracy, które nie dawałoby mi satysfakcji. Dokładnie tak samo było w banku. Pracowało mi się świetnie, miałam fantastyczny zespół ludzi, wspaniałą klientelę, dlatego trudno było odejść. Natomiast siedem lat, siedem miesięcy, siedem dni, to naprawdę przypadek. Kiedy jechałam do centrali na ostatnie tzw. rozliczenie i kiedy siedząc w pociągu układałam sobie słowa pożegnania, zaczęłam liczyć, że to jest prawie osiem lat. I policzyłam starannie.

P: Czy widział pan swoją żonę we wianku kwiatowym?....Pani Teresa kiwa głową, że nie...

T: Posądzam panią, że pyta pani o coś innego...

P: Pytam o pewną imprezę, która odbyła się na Malcie. Widzę u pani łzę wzruszenia.

T: To była świetna impreza...

R: Nie byłem na tym.

T: Nie, kochanie, to było wtedy, kiedy wracaliśmy tak późno w nocy autobusem "Gromady". To nie było dziesięciolecie banku tylko spotkanie integracyjne. A, że było to wiosenne spotkanie, a miałam koleżankę, szefową, która miała różne pomysły, a nam zależało, żeby oddział leszczyński w jakiś szczególny sposób na tej imprezie wyróżnił - więc ładnie nam było zbożowo - kwiatowych wiankach na głowie. I rzeczywiście, cały oddział leszczyński wystąpił w wiosenno - kwiatowych wiankach.

P: Czy wie pan jakie kwiaty kupić żonie?

R: Nie bardzo. Zwykle komuś zlecam ten zakup.

P: Chciałam pana dyskretnie zapytać o storczyki, bo wiem, że to ulubione kwiaty pani Teresy.

R: To wiem. Tyle to wiem, bo jest ich dużo w domu. W Lesznie, w Smyczynie. Wiem, że jest to jej pasja. Lubi te kwiaty i bardzo je pielęgnuje.

T: I pięknie się odwzajemniają, bo kwitną cały rok. Przepięknie.

P: Mówi pani do kwiatów?

T: Nie, ale podlewam, obłamuję żółte listki, ale nie rozmawiam. Lubię zieleń w ogóle i w związku z tym dbam o rośliny, a one odpłacają się pięknie i tak samo rosną.

P: Storczyki czy róże?

T: Z doniczkowych nade wszystko storczyki, a jeżeli róże, to tylko długie, cięte i czerwone.

P: O tym też pan wie?

R: Oczywiście. Coś niecoś wiem, jak pani widzi.

T: Na pięćdziesięciolecie / tfu, tego nie było / bukiet był większy od mojego męża.

P: Jak pan go przyniósł?

R: Udało się.

P: W motoryzacyjnych gustach też pan trafia w dziesiątkę?

R: Takie prezenty żona sama sobie wybiera. Ma jakieś marzenie, a jeśli można, to czemu nie?

P: Dostać w prezencie imieninowym auto, to miłe?

T: Bardzo sympatyczne. I tak od czasu do czasu się szczypię i myślę, a może mi się śni? Ale nie, nie śni się. Jeździ się świetnie.

P: Pierwszą swoją jazdę pani pamięta?

T: Pierwszą pamiętamy dobrze, bo jazdę prezentem urodzinowym odbył mąż.

P: Jak to?

T: Czułam lęk. W związku z tym...

R: Kupiliśmy ten samochód dwa dni przed wyjazdem do Chorwacji. Pierwszego Maja startowaliśmy już, jako członkowie Unii Europejskiej, a że żona lubi siedzieć z boku, a ja prowadzić, więc go docierałem. W Zagrzebiu miał przejechane tysiąc kilometrów i był dotarty.

P: Przywiązują państwo wagę do szczegółów?

T: To zależy w czym.

R: Zależy jakich.

P: Mam na myśli biżuterię.

T: Niespecjalnie.

P: A biżuterię przywiezioną z dalekich krajów?

T: Czasem lubię.

P: Indie. Pierścionek?

T: Kto to tyle mówił?

R: Naopowiadał...

T: Mąż nie robi często prezentów, ale jak to czyni, to są starannie dobrane, przeze mnie wymarzone i do takich rzeczy przywiązuję wielką wagę.

P: Może pani powie coś niecoś o tym pierścionku. To jakiś niezwykły pierścień?

P: Zupełnie zwykły.

P: Srebro, złoto?

T: Złoto z prawie jednokaratowym brylantem.

P: Ważny, cenny?

T: Ważny dla mnie.

P: Duchowo?

T: Duchowo dlatego, że przywieziony z tak odległego kraju. Kupiliśmy go w ekskluzywnym salonie jubilerskim. Sama forma sprzedaży, nietuzinkowa, luksusowa...

K: Sandacz w sosie koperkowym, proszę bardzo.

T: Dziękuję bardzo, popatrz... Obsługa bardzo egzotyczna. Kupuje się inaczej niż u nas. Wszystko jest celebrowane. Wybiera się kamień, pierścionek robi się na zamówienie, to wszystko wygląda inaczej. Po prostu, było bardzo romantycznie. Zapytam przy okazji, kto był informatorem. Wydrapałabym mu oczy / śmiech obojga małżonków /. My turyści, mieliśmy okazję zobaczyć Indie pławiące się w luksusie, ale widzieliśmy także Indie biedne, głodne, niesamowicie brudne, świat wielkich kontrastów. Zobaczyliśmy świat od strony wielkiego bogactwa, przepychu, świątyń kapiących złotem, budowli sakralnych i biedy...

R: ...Przechodziliśmy pod miejscem, gdzie sypano na nas kwiaty. To tak królów się przyjmowało.

T: To jest tradycja hinduska. W ten sposób wita się mężów i zwycięzców powracających z wojennych wypraw. Tak witano gości z Polski i było to niesamowicie sympatyczne, zapychające dech w piersiach...

P: Ale, zanim wyjechaliście w podróż... Jak wyglądało pakowanie?

R: To jest domena żony, domena żony. Żona pakuje, jak nikt na świecie.

T: W małą walizkę cały dom!

T: wycieczka, przez cały czas była otoczona ogromną ilością żebrzących dzieci. Trudno było im dawać pieniądze. Miło były odbierane dzieci biedne, nie nachalne, taktownie proszących, nawet nie żebrzące, ale proszące, nie żebrzących - to takie brzydkie słowo - ale proszących o słodycze. Mieliśmy słodycze, ale nieporównywalnie mniej niż należało zabrać. Tego mi tylko brakowało. Najbardziej się cieszę z oryginalnego, hinduskiego sari, które przywiozłam. Granatowe, jak pogodne niebo. Tak właśnie wygląda, ze srebrną aplikacją. Sari są niezwykle piękne, bo sari to jest tylko kupon tkaniny udrapowany na ciele kobiety. Tego się nie szyje. Jest to pas tkaniny o długości 10-12 metrów i szerokości, w zależności od wysokości kobiety, metr dziesięć - metr dwadzieścia. Ten wałek tkaniny upina się na ciele kobiety. Tego się nie szyje. Technika jest niesamowita.

P: Pan tę technikę poznał?

R: Przyglądałem się. Jednak żeby to zrobić musiałbym parę razy próbować, a nie próbowałem.

P: Czy są takie stroje, w których żona się panu szczególnie podoba?

R: Nawet nie zastanawiałem się nad tym, bo nie jestem osobą, która pamięta. Na przykład, nie będę pamiętał, jak była pani dzisiaj ubrana. Natomiast twarz zapamiętam.

T: Mąż nie przywiązuje wagi do ubiorów.

R: Nie przywiązuję.

P: Nawet do kolekcji Ewy Minge?

T: To też nie robi na nim wrażenia. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób zwraca uwagę na ten szczegół, bo firma świadczy, jak człowiek wygląda. I ja się z tym zgadzam, ale nie zawsze to, co firmowe jest najlepsze. Można nosić zwyczajne ciuchy i bardzo dobrze w nich wyglądać. Nauczyła mnie tego moja mama, która był doskonałą krawcową, zresztą miała za sobą świetną szkołę paryską, w której nauczyła się bardzo dobrze szyć i doskonale projektować, udanie komponować ubrania, dlatego zawsze umiałam się dobrze ubrać, a od stosunkowo niewielu lat mogę sobie pozwolić by nosić garsonki Ewy Minge, czy kostiumy z jeszcze bardziej renomowanych firm. Jednak wiele lat sama szyłam sobie ciuchy i zawsze wyglądałam szykownie. Jest to więc umiejętność ubrania się i dopasowania stylu rzeczy do swojego image-u, a nie noszenia wszywki na plecach, żeby było widać, że się nosi firmę.

R: Nieraz widzę panie, domniemanie bogato ubrane, ale często ten ubiór ich szpeci.

P: Skąd znajomość z Ewą Minge?

T: Tak się złożyło, że jedna z moich dobrych znajomych pojechała ze mną, bo Ewa Minge jest koleżanką szkolną jej syna. Stąd właśnie ta znajomość. Od czasu do czasu, bez nadmiernej gorliwości, korzystam z tej możliwości, bo jest to dla mnie bardzo wygodne i fajne. Fajna znajomość. Zresztą pani Ewa jest przesympatyczną osobą, bardzo kontaktową. Najsympatyczniej było, kiedy przywiozłam sobie śliczną garsonkę z chińskim wzorkiem, a parę dni później zobaczyłam, że z panią prezydentową w takich samych występujemy. I takie rzeczy się zdarzają. Sporadycznie.

R: Z panią prezydentową Kwaśniewską.

T: Tak.

R: ...Bo pań prezydentowych jest więcej.

T: Rzeczywiście lubię mieć na głowie poukładane. Poukładać w głowie, poukładać na głowie to jest spora sztuka. Dbam o to. Nie jestem jednak żadnym szaleńcem. Nie chodzę na żadne fitnesy, jogingi i...

K: Proszę, mrożony krem truskawkowy.

T: Dziękuję. Pięknie wszystko wygląda.

K: Do deseru życzą sobie państwo kawę, herbatę?

T: Ja poproszę małą czarną.

P: A ja herbatkę.

R: Dla mnie kawa.

P: Rozmowa, jak widzę, zrobiła się bardzo kobieca, a pan Ryszard....

R: Za daleko usiadłem...

P: Jak wasi znajomi, najbliżsi reagowali bądź reagują na wasz sukces?

T: Chyba mamy w społeczeństwie do czynienia ze specyficznym sposobem oceny ludzi sukcesu. Jest zawsze grupa osób, którym się to podoba, którzy gratulują ze szczerego serca i którzy się cieszą, że się powiodło i udało. Jest również, co prawda coraz mniejszy margines osób, które zazdroszczą, trzymają kciuki za potknięcia. Jest różnie. Jeśli jednak mówimy o gronie przyjaciół, to nie nazywałabym ich ani przyjaciółmi, ani znajomymi, lepszymi czy gorszymi, gdybym miała wątpliwości co do tego, że cieszą się z naszego sukcesu. Uważam, że robimy to co do nas należy i staramy się robić jak najlepiej. Ale czy to jest sukces? To jest kwestia miary.

R: Pracuję, żeby jeszcze coś dokonać, żeby w coś zainwestować, żeby poprawić poziom tej firmy, którą prowadzę...

P: Chęć tworzenia?

R: Chęć tworzenia, dokładnie.

T: Wiele osób, kiedy tworzy i ma możliwość realizacji swoich marzeń zawodowych i swoich pasji, te dwie funkcje łączy. Wtedy jest zupełnie inna motywacja do robienia czegoś. Ryszard jest lekarzem z wyboru, ale nade wszystko pasjonatem tego, co robi. Dla niego nieważny jest urlop, nieważny jest wyjazd, dla niego nieważny jest nowy samochód, nowy garnitur. Nic, co nie jest związane z firmą nie jest ważne. Dla niego ważna jest nowa maszyna, nowe urządzenie. Muszę często konkurować, a wszyscy w rodzinie wiedzą, kto to jest blondynka, bo każdy nowy aparat ultrasonograficzny, to nowa konkurentka, nowa blondyneczka, którą trzeba dopieścić, pogłaskać. On przemawia do tego aparatu, tak dokładnie - przemawia. To jest jego największa pasja, to są nowe osiągnięcia w zakresie nowej diagnostyki, nowy aparat, nowe urządzenie, nowy gabinet, ale nie w sensie nowego budynku, lecz coś co można lepiej wykorzystać w pracy z chorym. I to jest cała jego pasja. Reszta, tak naprawdę, się nie liczy.

P: Nie boi się pan, że jest to pracocholizm?

R: Nie wiem. Znajomi i nawet współpracownicy mówią mi o tym. Jeśli to się tak przejawia, to może jestem. Lubię wszystko szybko... Szybko coś zrobić, coś zjeść. Nie mam czasu na powolne działanie.

T: Ty nigdy nie lubisz wolno robić. Za Ryszardem jest ciężko zdążyć, zawsze się spieszy. Może dlatego tyle w życiu zrobił?

P: Może jest to recepta na sukces?

T: Ludzie, którzy mają ociężały tryb życia na pewno...

R: Mają mniej szans.

T: Mniejsze szanse, a może i mniejszą skłonność do zawałów. Żyją spokojnie.

R: Nie przesadzajmy. Trening czyni mistrza.

T: Cha, cha, cha, ty mistrzu...

P: Optymista do granic bólu?

R: Tak, dokładnie. Proszę panią, najwięcej ludzi umiera na urlopach. To jest moja teoria. Zresztą nie tylko teoria. To jest poparte faktami. Przodkowie jedli wtedy, kiedy zdobyli coś do jedzenia. Jak upolowali mamuta, to mieli, a jak nie, to nie.

P: Niech nam pan powie, kiedy pan w pracy na tego mamuta poluje?

R: Nie muszę już polować na mamuta, bo te czasy minęły. Nie wiem , czy to dobrze, czy źle.

T: Ale na obiad poluje. Zwykle między czternastą a siedemnastą. Jak upoluje pół godziny przerwy, to wtedy...

R: Upolowany mamut jest na...

T: W domu na talerzu. Bo to jest bardziej polowanie na czas niż na talerz pełen strawy. Na to nie trzeba polować. Największy problem jest z upolowaniem wolnego czasu.

R: Gwoli prawdy, nie lubię pisać recept. Jest to papierkowa praca, której nie lubię, dlatego pracuję na komputerze, który wypisze mi recepty, a ja je tylko podpiszę. Jestem cały szczęśliwy, że wszędzie mnie odczytają. Nie ma więc możliwości pomyłki w wydaniu leków, a to jest bardzo ważne.

T: Przychodzi zięć do apteki zrealizować receptę, na której jest napisane polopiryna, a młoda, niedoświadczona pani magister, zamiast polopiryny, wydaje strychninę. Po jakimś czasie nabywca wraca do apteki i zwraca uwagę - proszę pani, pani mi wydała zły lek. Niech mi pani powie, jaka jest różnica między polopiryną, która była wypisana na recepcie, a strychniną, którą mi pani wydała? - A, ta różnica to tylko dwa pięćdziesiąt!

P: Naszymi gośćmi było dzisiaj państwo Teresa i Ryszard Baranowscy. Bardzo dziękuję za to spotkanie. Mam nadzieję, że było miło.

T: Było przesympatycznie.

R: Bardzo, bardzo przyjemnie.

T: Będzie to miłe wspomnienie na długie lata.

Rozmawiała: Patrycja Wachońska

Spisał i zredagował: Jerzy Rozynek


Dyżurny reporter: 667 70 70 60
 
Napisz komentarzzasady
  • Redakcja portalu zastrzega sobie możliwość ingerencji lub niedopuszczenie do publikacji wypowiedzi, które nie odnoszą się do tematu artykułu, naruszają normy prawne, obyczajowe lub są niezgodne z zasadami współżycia społecznego.
  • Wypowiedzi zawierające wulgaryzmy nie będą publikowane.
  • Komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. będą usuwane.
  • Zabezpieczono reCAPTCHA i ma zastosowanie Polityka prywatności oraz Warunki korzystania z usług Google.
 
Imię:
Komentarz: 
reklama

Dodaj zdjęcia do artykułu zasady
  • Zdjęcia dodawane przez użytkownika muszą dotyczyć tematu artykułu, należy wpisać także do nich komentarz aby uzasadnić ich publikację.
  • Redakcja portalu zastrzega sobie możliwość ingerencji lub niedopuszczenie do publikacji zdjęć, które nie odnoszą się do tematu artykułu, naruszają normy prawne, obyczajowe lub są niezgodne z zasadami współżycia społecznego.
  • Zdjęcia z komentarzem zawierającym wulgaryzmy nie będą publikowane.
  • Zdjęcia i ich komentarze promujące własne np. strony, produkty itp. będą usuwane.
 
 

reklama