Talarczyk: Sprowadzili na siebie nieszczęścieTalarczyk: Sprowadzili na siebie nieszczęście |
16.06.2010. Radio Elka, Mateusz Kowalski | ||||||||||||||||||
Dyżurny reporter: 667 70 70 60 Do wypadku doszło 25 lutego o godzinie 4.25 na głębokości 610 metrów. Komisja dopatrzyła się wielu przypadków naruszenia przepisów w działalności firmy, której pracownicy zostali poszkodowani. - Po pierwsze w czasie umieszczania ładunków pracowała też wiertnica. To pierwszy błąd. Ponadto ładunki wybuchowe były transportowane w łyżce ładowarki, co jest sprzeczne z wszelkimi przepisami. Dodatkowo nad linią strzałową przebiegała linia elektryczna pod napięciem. To kolejny złamany przepis - wylicza Jolanta Tokarczyk, rzecznik urzędu. Rzeczniczka dodaje, że nawiercono nieodpowiednią ilość otworów. Warunki, w jakich pracowali górnicy, były wyjątkowo trudne. Mimo to nadzór nie przerwał robót. Poza tym podczas umieszczania w ścianie ładunków wybuchowych w rejonie zagrożenia przebywali postronni ludzie. W efekcie złamania wielu przepisów doszło do detonacji nawierconego ładunku. Zginął 53-letni lubinianin - pracownik częstochowskiej firmy. - Wśród osób, które nieprawidłowo obchodziły się z ładunkami wybuchowymi i źle prowadziły roboty strzałowe, są także osoby poszkodowane. Można powiedzieć, że niejako sami na siebie sprowadzili nieszczęście. Oprócz nich naruszeń dopuścili się kierownik działu robót górniczych, główny inżynier górniczy, sztygar zmianowy i sztygar oddziałowy - dodaje rzeczniczka. Wszyscy, których komisja uznała za winnych, sa pracownikami specjalistycznej firmy, która wykonywała na rzecz KGHM prace strzałowe. (mat)
reklama
|
reklama
reklama
reklama