O chęci współrządzenia krajem i lataniu samolotami |
29.11.2012. Radio Elka, Tomek Jóźwiak | ||||||||||||||||||||
Dyżurny reporter: Szef lewicy przyjechał do Lubina na zaproszenie posła Ryszarda Zbrzyznego. W sali kameralnej Centrum Kultury "Muza", były premier spotkał się z mieszkańcami miasta, by przedstawić punkt widzenia lewicy na proponowane zmiany w ustawie o ogrodach działkowych i prawie spółdzielczym. Wcześniej Leszek Miller odpowiadał na pytania dziennikarzy. Jedno z nich dotyczyło oceny SLD po roku objęcia przez Millera funkcji przewodniczącego tej partii. - Rok temu ponieśliśmy straszną![]() klęskę, zdobyliśmy 8. procent głosów, jesteśmy niestety piątą siłą parlamentarną, groziło nam rozbicie i zniknięcie z mapy politycznej. Przez ten rok odrobiliśmy różne zaległości i dzisiaj nie walczymy już o obecność w parlamencie, tylko o współrządzenie naszym krajem po następnych wyborach oczywiście. Najważniejszym zadaniem opozycji jest przestać być opozycją. W związku z czym uczynimy wszystko, żeby za trzy lata, kiedy będą wybory parlamentarne uzyskać taki wynik, aby współrządzić w jakimś układzie koalicyjnym w Polsce - mówił szef SLD. Przewodniczący lewicy zaprzeczył, by jego partia wdała się w polityczny romans z jakimkolwiek innym ugrupowaniem politycznym, a już na pewno nie z Ruchem Palikota. - Natomiast od czasu do czasu będziemy mówić podobnym językiem w sytuacji, kiedy nie ma sensu występować oddzielnie skoro możemy wystąpić razem. A tak na marginesie, przyleciałem samolotem rejsowym. Każdego 4 grudnia o godzinie 18., a więc o tej godzinie, w której się rozbiliśmy, rozbitkowie spotykają się w warszawskiej restauracji, żeby przy winie albo czymś mocniejszym porozmawiać o tamtych wydarzeniach, o tym, co się w naszym życiu zmieniło. Bardzo cię cieszymy, że zawsze wśród nas jest pan pułkownik Marek Miłosz, pilot naszego śmigłowca, który uratował nam wtedy życie i w stosunku do którego wojskowa prokuratura z taką zaciekłością próbowała przeforsować akt oskarżenia. Na szczęście Sąd Najwyższy ostatecznie uniewinnił pana pułkownika Miłosza - wspominał Leszek Miller. Tym sformuowaniem szef Sojuszu nawiązał do wypadku lotniczego, do którego doszło 4 grudnia 2003r. Jako premier wracał tego dnia z Lubina z uroczystości barbórkowych. Kilkanaście kilometrów od warszawskiego lotniska Okęcie, wojskowy śmigłowiec rozbił się w lesie pod Piasecznem. Maszyna uległa całkowitemu zniszczeniu, ale na szczęście nikt nie zginął. Leszek Miller doznał wtedy złamania dwóch kręgów piersiowych. (tom)
reklama
reklama
|
reklama
reklama
reklama